Tytułowy Pan T. z filmu Marcina Krzyształowicza to człowiek skryty i zdystansowany. A zarazem głęboko wrażliwy. Skąd bierze się jego minimalizm w wyrażaniu emocji - zastanawiają się filmolożka Grażyna Torbicka i psycholożka Martyna Harland. Czy jest charakterystyczny wyłącznie dla lat 50.?
MARTYNA HARLAND:. „Pan T.” Marcina Krzyształowicza to kompilacja różnych postaci literatów, biografii, typów osobowości i temperamentów. Jakby o Leopoldzie Tyrmandzie, ale bez samego Tyrmanda... W końcu nie wiem, kim jest główny bohater.
GRAŻYNA TORBICKA: To faktycznie trochę film o Tyrmandzie bez Tyrmanda. Dlatego, że nie chodzi tu tylko o niego, a o wielu innych twórców tamtego okresu, dziennikarzy, a także ludzi zajmujących się kulturą. „Pan T.” to enigmatyczna postać, podobnie jak sam tytuł. Prawdopodobnie nie czujesz tego filmu, bo nie jesteś w stanie przefiltrować go przez siebie i swoje doświadczenia. „Pan T.” pokazuje bardzo specyficzną atmosferę lat 50. Dla młodej osoby to coś obcego i niezrozumiałego. Prawie science fiction. Jednak uważam, że jest tym ciekawszy dla twojego pokolenia. Dzięki niemu poznajecie świat, w którym artyści musieli funkcjonować pomimo wszystko. Małymi kroczkami i na wiele sposobów, ale działali. I to najważniejsze! Należy przyjrzeć się tej historii przede wszystkim dlatego, że kultura również dzisiaj jest cenzurowana, nie tylko w Polsce, a w ogóle we współczesnym świecie. Różnica jest taka, że obecnym rządom trudniej byłoby funkcjonować na podobnych zasadach jak w filmie, bo dzięki Inernetowi wszelkie informacje niezwykle szybko przebijają się do świadomości publicznej.
Ja potrzebuję bohetera z krwii i kości. Przez to, że reżyser próbował skupić wiele biografii i charakterów w jednej postaci, w Panu T., bardzo mi rozmyło przekaz.
A ja odebrałam ten film zupełnie inaczej. Uważam, że reżyser Marcin Krzyształowicz jest tu bardzo konsekwentny w tworzeniu portretu głównego bohatera. Pokazuje go w absolutny minimalistyczny emocjonalnie sposób. Ten mimiamlizm obejmuje również mimikę i wyraz twarzy. A także to, że Pan T. nosi ciemne okulary co wzmacnia dystans wobec wizów. Wydaje się być zimny i zamknięty w sobie. Dlatego właśnie trudno jest wejść w jego emocje.
No właśnie. I jak tu wślizgnąć się do osobowości tej postaci? Poczuć emocje... Miałam z tym problem.
Ten zabieg filmowy podkreśla właśnie zjawisko tzw. emigracji wewnętrznej, charakterystycznej dla tamtych czasów. Ludzie zamykali się w sobie, ale dalej robili swoje. Pan T. starał się tworzyć, jednak nie było to możliwe. Jego powieści, a także twórczość innych pisarzy, były blokowane przez władze. A skoro nie byli wydawani, to szukali innych form wyrazu i porozumienia ze sobą.
To co ich łączyło?
Choćby muzyka jazzowa. Dlatego jest tak mocno obecna w tym filmie. Kiedy Pan T. wchodzi do klubu jazzowego, wkracza w świat, w którym można okazywać prawdziwe emocje. Wyjdźmy na chwilę z filmu i porozmawiajmy o prawdziwym Leopoldzie Tyrmandzie. To właśnie on wprowadzał muzykę jazzową w Polsce, stała się częścią kultury undergroundowej. Dlatego że jazz – i to nie tylko u nas – zawsze był muzyką wolności. Także do wyrażania uczuć. Tyrmanda usunięto z „Przekroju” po tym, jak otwarcie skomentował stronniczość sędziów w meczu bokserskim. Stwierdził, że zawodnicy radzieccy byli faworyzowani, a Związek Radziecki był wtedy naszym cudownym wielkim bratem. Jakolwiek krytyka była nie do zaakceptowania. Dzisiaj sobie tego nie wyobrażamy, ale za takie rzeczy wyrzucano kiedyś z pracy. Już same kolorowe skarpetki wystarczały, żeby zostać obarzonym tytułem „bikiniarza”, czyli kogoś ślepo zapatrzonego w kulturę zachodnią, kto buntuje się wobec rzeczywistości. Na takich ludzi trzeba uważać! Dlatego byli spychani na margines życia społecznego.
Wydaje mi się, że to, co mówisz o konieczności swoich emocji wyjaśnia nie tylko to, że ja nie potrafię się zaprzyjaźnić się z bohaterami filmu, ale i oni sami nie przyjaźnią się ze sobą. Nie mogą, bo nieustannie ukrywają to, kim są, co lubią i myślą...
Ludzie musieli wtedy bardzo rozważnie dobierać sobie przyjaźnie. Ten film kapitalnie pokazuje to ciągłe zagrożenie. Sąsiad mógł być donosicielem i stać się twoim największym wrogiem. Tak jak sąsiad Pana T. - Filak, w świetnej interpretacji Sebastiana Stankiewicza. Jednak w pewnym momencie Filak zaczyna czytać nieopublikowane dzienniki, które Pan T. zostawił u niego na przechowanie. I wtedy temu chłopakowi z prowincji, który marzy o tym, żeby zostać dziennikarzem, otwierają się oczy. Myśli: „O nie! Jednak jestem po stronie Pana T”. Poznaje go, a na kogoś znanego trudniej jest donosić.
Wiesz, tak sobie myślę. Co za straszne czasy, w których nie można być sobą! Wydawało mi się, że kiedyś ludzie byli ze sobą zdecydowanie bliżej niż teraz...
A nie masz wrażenia, że dzisiaj jest podobnie? Polska jest mocno podzielona. Coraz bardziej zamykamy się na siebie. Na spotkaniach towarzyskich już nie rozmawiamy tak otwarcie. Bo nie wiemy, czy za chwilę nie wybuchnie z tego kłótnia. Lub nie zostaniemy potraktowani jako „persona non grata”. Zaczynamy się autocenzurować. Pytanie, z obawy czy już ze strachu?
Czy to, co zobaczyłaś w filmie jakoś odnosi się do twoich osobistych doświadczeń?
Nie do końca, urodziłam się później, już po wydaniu słynnych dzienników. Ale to faktycznie są czasy mojego dzieciństwa, które przebiegało w PRL-u. Powieść „Zły” Tyrmanda była białym krukiem. Podobnie jak książki George'a Orwella czy Tadeusza Konwickiego, wydawane w drugim obiegu. One były niezwykle ważne dla kształtowania naszej świadomości, wskazywały inne spojrzenia niż to oficjalnie obowiązujące, ograniczające wolność myślenia.
W tym filmie pojawiają się też postacie, które bezpośrednio odnoszą się do historii. Jak na przykład Bolesław Bierut, grany przez Jerzego Bończaka, który pali jointa w toalecie razem z przypadkowo napotkanym Panem T...
A nawet pragnie zasiać całe Mazowsze polem marihuany. Ta scena mocno mnie rozbawiła.
To było dla ciebie zabawne, bo wiesz kim był Bierut. I zdajesz sobie sprawę, jakim czasom patronował. Ale czy nie podobał ci się moment w filmie, w którym pojawia się Kazimierz Kutz? To bardzo ciekawe, bo widzimy wtedy grono intelektualistów, dla których Polska jest ważna. Trzeba pamiętać, że bycie wiernym swoim ideałom, a także wolność artystyczna są fundamentalne dla rozwoju i niezależności kraju. A niestety wolność twórcza stoi dzisiaj pod dużym znakiem zapytania.
Jednak myślę, że ograniczać może nas dzisiaj wszystko: rodzina, praca, media, współczesny świat. Nie tylko władza. I z każdym można próbować się układać albo nie.
Moim zdaniem trudno to porównywać. Co innego, gdyby Pan T. nie był wydawany, bo jego książki są słabe. Ale tak się działo z powodów ideologicznych. On nie chciał się z nikim układać. I moim zdaniem chodzi właśnie o to, że nie trzeba się z nikim w życiu układać, każdy z nas ma prawo do indywidualnego myślenia. Pan T. dostał nagrodę na Festiwalu Camerimage, w konkursie filmów polskich, ocenianych przez obcokrajowców. Ciekawe, że akurat ten tytuł przemówił do nich najbardziej...
A podobał ci się ten minimalistyczny emocjonalnie Paweł Wilczak, w roli Pana T.?
Pomysł, żeby obsadzić Wilczaka w tej roli, był świetny. To aktor przez wiele lat był nieobecny na ekranie, nie mamy z nim żadnych niedawnych skojarzeń. Ma wychudzoną twarz bez wyrazu, w której dostrzegamy ogromny ból. To człowiek o olbrzymiej wrażliwości, a jego obserwacje przenikliwie. Widzę w nim całkowity sprzeciw wobec niesprawiedliwości. Pan T. rzeczywiście zachowuje kamienną twarz, jednak to nie jest wcale człowiek bez emocji, on je po prostu ukrywa, bo w takich czasach przyszło mu żyć. Jednak w gestach, spojrzeniu przez okno czy sposobie robienia porannej herbaty pokazuje nam wiele emocji.
Mnie podobała się scena, w której główny bohater mówi: „Czuję frustrację. Nie drukują mnie, nie wydają. Teraz chcą się jeszcze dogrzebać we mnie nikczemności, której we mnie nie ma”. Kolega radzi mu, żeby się ożenił. Wtedy będzie mógł wypiąć na system. Czy ta rada nie jest dobra i na dziś? Skupić się na miłości, przyjaźni, najbliższych...
Tak było od zawsze. Gdy świat przygniata ludzi, uciekają w przyjemności, szukają szczęścia w relacjach. Przecież uczennica, której Pan T. udzielał korepetycji, została jego kochanką. To właśnie dodawanie koloru życiu, w którym tego koloru brak.
Okazuje się, że najlepszą metodą walki z systemem jest korzystanie ze swojej wyobraźni. Jedynej przestrzeni, w której można być prawdziwie wolnym?
To właśnie jest emigracja wewnętrzna, o której mówiłam wcześniej. Tyle, że choć pozwala nam zachować własne ja i nie dać się przeciwnościom, traci na tym kultura, bo przestajemy być czynni społecznie. Trzeba więc i kochać, i walczyć.
Ćwiczenie terapeutyczne Po obejrzeniu filmu „Pan T.” odpowiedz sobie na poniższe pytania:
Która scena szczególnie cię poruszyła? Co dokładnie się wydarzyło? Przypomnij ją sobie w szczegółach. Jakie myśli, interpretacje i emocje ci w niej towarzyszyły? Na którego z bohaterów lub którą z bohaterek zwróciłeś szczególną uwagę: Pana T., jego sąsiada Filaka, maturzystkę Dagnę, któregoś z pisarzy. A może jeszcze inną postać? Dlaczego właśnie na nią? Czy któryś z bohaterów z tego filmu mógłby pojawić się w twoim życiu i pomóc w rozwiązaniu jakiegoś problemu: który i dlaczego? Opisz emocje, które według ciebie dominują w życiu Pana T. Na przykład rezygnacja, zamknięcie emocjonalne, życzliwość, poczucie dumy. Czego twoim zdaniem najbardziej mu brakuje – radości, silnych wrażeń, uznania, głębokich relacji... Gdy bohater wchodzi do klubu jazzowego, zachowuje się inaczej niż na co dzień. Na czym polega ta zmiana? Jak postrzegasz ten inny świat? Pana T. łączy romans z maturzystką, której udziela korepetycji. Jakie emocje budzi w tobie ta sytuacja? Z którym z bohaterów romansu bardziej utożsamiasz się emocjonalnie? W których momentach filmu Pan T. przeżywa twoim zdaniem największe kryzysy? Jak sobie radzi? A jak ty reagujesz w podobnych sytuacjach? Racjonalnie, szukasz rozwiązań czy raczej emocjonalnie?
Magazyn Sens, styczeń 2020 rok