„Green Book” Petera Fallery'ego to dla jednych film drogi z fabułą podporządkowaną rodzącej się przyjaźni dwójki bohaterów. Dla innych lekka komedyjka, z którego to gatunku znany jest reżyser. Filmolożka Grażyna Torbicka i psycholożka Martyna Harland zastanawiają się, czy o poważnych społecznych problemach można mówić w prosty sposób i jak przejść od uprzedzeń do zauważenia racji innych ludzi.
Martyna Harland: W dużym skrócie to opowieść o przyjaźni czarnego i białego mężczyzny w czasach, gdy w Stanach Zjednoczonych nie obowiązywała jeszcze ustawa o prawach obywatelskich. Poznajemy historię dwóch autentycznych postaci: jazzowego muzyka Dona Shirleya i jego kierowcy Anthony'ego Vallelongi, później aktora, który występował jako Tony Lip. Według mnie to prosta opowieść, która pokazuje proste emocje. Może dlatego nie uwierzyłam, że to przyjaźń. Dla mnie była to raczej znajomość. Natomiast mój mąż, z którym oglądałam „Green Book”, tłumaczył mi, że dla niego przyjacielem jest ten, z którym gra się czasem w piłkę... Niesamowite, że można się tak różnić w odbiorze. Dzięki takim rozmowom możemy nawzajem siebie odkrywać. Czy męska przyjaźń jest inna niż kobieca?
Grażyna Torbicka: Nie wydaje mi się, by męska przyjaźń była inna. Natomiast w związku kobiety i mężczyzny inne postrzeganie i interpretowanie wspólnie przeżytych doświadczeń, w tym wypadku tego, jak mówisz: prostego filmu, to okazja do rozmowy, wymiany poglądów i szansa na lepsze wzajemne poznanie. To taka pacyfistyczna walka na argumenty i przekonywanie do swoich racji. Potem spotykamy się gdzieś w połowie drogi. Tak jak bohaterowie filmu w czasie wspólnej podróży dostrzegają racje drugiego i weryfikują własne sądy. A wracając do męskiej przyjaźni, z kolei mój mąż twierdzi, że jego wielkim przyjacielem jest na przykład włoski muzyk Paolo Conte. Jego utwory oboje bardzo cenimy, ale Adam nigdy nie poznał Conte prywatnie. Zna go poprzez jego muzykę i w związku z tym odczuwa z nim szczególną więź emocjonalną, dzieli z nim sposób postrzegania świata, wartości, ludzi. Uważa go za swojego przyjaciela, ponieważ ten dostarcza mu wspaniałych wrażeń, bez których jego życie byłoby uboższe. Mój mąż w ten sposób czyta przyjaźń.
A czy ty uwierzyłaś w tę przyjaźń na ekranie?
Dopiero w momencie, gdy jeden bohater zaczął dostrzegać świat drugiego i przestali traktować się interesownie. Dla Tony'ego Vallelongi liczyły się nie tylko pieniądze, ale też perspektywa przygody, a Don Shirley szukał kierowcy, by ruszyć w trasę koncertową, i potrzebował kogoś, kto jednocześnie będzie w stanie go obronić, wykazać się sprytem i zapobiegawczością. Wiedział dobrze, jak wygląda jego sytuacja jako czarnoskórego muzyka. Akcja filmu dzieje się w latach 60. XX wieku, kiedy w Ameryce wciąż ukazuje się „The Negro Motorist Green Book”, czyli corocznie wydawany przewodnik dla czarnoskórych kierowców. Obejmuje restauracje, stacje benzynowe, bary, z których mogą korzystać – do innych miejsc nie mają wstępu. Pamiętasz, co Vallelonga zrobił w jednej z pierwszych scen filmu, kiedy do jego domu przyszli czarnoskórzy hydraulicy? Jego żona poczęstowała ich oranżadą, a on te szklanki po niedopitych napojach wyrzucił do kosza. To pokazało jego stosunek do czarnoskórych. A krótko po tym zdarzeniu został kierowcą czarnoskórego muzyka... Dlatego uwierzyłam w ich przyjaźń dopiero wtedy, gdy Tony dostrzegł, w jaki sposób mężczyzna, którego poznaje coraz lepiej, jest dyskryminowany, i przestał żyć uprzedzeniami.
Mnie zabrakło w tym filmie dramatów, wzlotów, upadków, komplikacji. Czy według ciebie przyjaźń potrzebuje takich silnych emocji, czy wystarczy po prostu być razem?
Ekstremalne sytuacje nie zawsze są dowodem przyjaźni. Stare powiedzenie mówi, że trzeba zjeść beczkę soli, żeby się przekonać, czy ktoś jest twoim przyjacielem. A w „Green Book” mamy szczególny rodzaj przyjaźni – bohaterowie pochodzą z odmiennych światów: jeden jest wykształconym muzykiem, wręcz erudytą, drugi – szorstkim, prostym facetem. Wydaje się niemożliwe, żeby ich sposoby postrzegania świata mogły się spotkać. A jednak im się udaje! Co ciekawe, współscenarzystą i współproducentem tego filmu jest syn Vallelongi – Nick, który dorastał, słuchając opowieści ojca. Jak się okazuje, przyjaźń, której narodziny obserwujemy, trwała do końca życia bohaterów. 50 lat później obaj zmarli w odstępie kilku miesięcy.
No właśnie, relacja między tymi dwiema postaciami została zbudowana na przeciwieństwach. To dzięki nim możemy się rozwijać?
Ich przyjaźń uczy nas przede wszystkim szacunku do drugiego człowieka. Niezależnie od tego, jakiego jesteśmy wyznania i z jakiego środowiska pochodzimy. Vallelonga nie miał za sobą żadnej szkoły, która uczyłaby go tolerancji, wręcz przeciwnie – żył w środowisku, które nie akceptowało czarnoskórych. To wrodzona inteligencja podpowiadała mu, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach, w jaki sposób rozmawiać z ludźmi, żeby przekonać ich do swoich racji, jakiego języka i jakich argumentów użyć... Czy nie o taką inteligencję w życiu chodzi?
To samo twierdzą psychologowie. Warto być elastycznym – jak w tańcu starać się dopasowywać do różnych sytuacji. Być otwartym na to, co przynosi życie.
Chodzi też o trzymanie się swoich racji w życiu, tego, co tak naprawdę myślimy i czujemy – za pomocą środków, które dobiera się odpowiednio do sytuacji. Jak widać Tony to potrafi. Dlatego właśnie z wielu prób wychodzi zwycięsko.
Dla mnie „Green Book” jest jak kreskówka. Podobno kino popularne jest skierowane do wszystkich, ale taka uproszczona wizja świata mnie nie interesuje, bo w nią nie wierzę...
Bo to jest, proszę pani psycholog, komedia. A komedia ma swoje określone prawa i nie każda wygląda tak jak „Pół żartem, pół serio” Billego Wildera... Faktycznie, po raz pierwszy w naszej fimoterapii rozmawiamy o bardzo prostej opowieści. Dlatego potraktujmy ją jako rodzaj zabawnej i uroczej historii, która wydarzyła się w rzeczywistości, mimo całego dramatyzmu świata, w którym żyją nasi bohaterowie. A z drugiej strony ta komedia mówi o ważnych sprawach. Pamiętaj, że to film o człowieku, który był wybitnym muzykiem. Amerykanie go kochali, zapraszali na najbardziej prestiżowe wydarzenia kulturalne, jednak gdy Shirley postanowił zjeść kolację w jednym z hoteli, w których dawał świąteczne koncerty, okazało się, że ze względu na kolor skóry nie może wejść do restauracji. Ten film w lekki sposób pokazuje, jak bardzo jesteśmy zakłamani.
Tylko że ja wolę, jak filmy chociaż trochę mnie zmieniają, poruszają we mnie jakąś nieznaną strunę...
Ale to nie jest fachowa psychologiczna analiza, nie zobaczymy tu głębokich portretów ludzkich. To jest po prostu bajka o przyjaźni, dzięki której sięgnęłam do życiorysów postaci, które stały się pierwowzorami dla filmowych bohaterów, i dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, więc coś mi jednak ten film dał.
Niedawno obejrzałam na Netfliksie znakomite dokumenty pokazujące dwójkę muzyków: Ninę Simone i Nat King Cole’a. Oni doświadczyli takiej samej nietolerancji jak Don Shirley. Świat kochał ich muzykę, wszyscy chcieli być na ich koncertach, a jednocześnie Nat King Cole nie mógł zbudować domu w dzielnicy przeznaczonej dla białych! Reżyser Peter Fallery w popularyzatorski sposób pokazuje poważny problem, z którym Stany Zjednoczone ciągle się zmagają. Oglądając „Green Book”, miałam wrażenie, jakby Don Shirley przyleciał z innej galaktyki specjalnie po to, żeby wystawić na próbę naszego biednego Vallelongę... Pamiętasz scenę, kiedy Tony włącza radio w samochodzie i okazuje się, że Shirley nie zna muzyki Arethy Franklin?
Ani nigdy wcześniej nie jadł kurczaka w panierce...
No właśnie, on nie mógł być z tej planety! Shirley to był niesamowicie uzdolniony człowiek, nie tylko grał, ale i malował obrazy, a w pewnym momencie porzucił też na jakiś czas granie dla psychologii. To właśnie dzięki niemu Vallelonga zaczął słuchać klasycznej muzyki. Zobaczył, że świat nie kręci się tylko wokół Kentucky Fried Chicken.
A jaki jest twój ulubiony film o męskiej przyjaźni? Ja ostatnio wprost zakochałam się w serialu „The Kominsky Method” z Michaelem Douglasem w roli głównej. W tym przypadku w przyjaźni najważniejsze jest poczucie humoru...
A dla mnie o męskiej przyjaźni najlepiej mówi kapitalna komedia kryminalna „Żądło” w reżyserii George’a Roya Hilla. Postacie dwóch głównych gangsterów, zagrane przez Roberta Redforda i Paula Newmana, to para oszustów wszech czasów, która przeszła do historii kina. I zobacz, to gangsterskie kino, w którym też niewiele jest psychologii. Poza tym serwujemy naszym czytelnikom tak wiele dramatycznych historii, a czasem wręcz dzielimy włos na czworo, więc może warto niekiedy porozmawiać o prostych emocjach...
Grażyna Torbicka: dziennikarka, krytyk filmowy, dyrektor artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2
Martyna Harland: autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2
Źródło: luty 2019 rok, magazyn Sens.