„Yomeddine. Podróż życia” to opowieść o wędrówce do swojego miejsca na ziemi. Wyruszają w nią mężczyzna z kolonii trędowatych i osierocony chłopiec. Co to doświadczenie przyniesie bohaterom i czego ta historia może nauczyć nas – zastanawiają się filmolożka Grażyna Torbicka i psycholożka Martyna Harland.
Martyna Harland: Zazwyczaj filmy inspirują nas do filmoterapeutycznej rozmowy wokół jakiegoś tematu. Tym razem długo zastanawiałam się, co w „Yomeddine" jest najciekawsze. Bohater, który potrafi zachować pogodę ducha wbrew wszystkiemu? Akceptacja inności czy relacja ojcowsko-synowska? To bardzo prosta historia, a tak wielowymiarowa...
Grażyna Torbicka: To również filmowa opowieść o tym, że każdy z nas powinien spróbować dotrzeć do tego, co stanowi w nim rysę. U Beshaya, głównego bohatera, to jego przeszłość, chęć dotarcia do ojca, który zostawił go jako dziecko w kolonii trędowatych. Każdy z nas nosi w sobie jakąś skazę i warto postarać się ją załagodzić, a może nawet zaleczyć.
Jednak dla mnie najważniejsza jest podróż, w którą wyrusza Beshay. Po śmierci żony dociera do niego, że musi odpowiedzieć sobie na pytanie: „Czy właśnie tu jest moje miejsce?”. Chce poznać swoją przeszłość i wyrusza na jej spotkanie. Za nim podąża osierocony chłopak o imieniu Obama. Obaj są w podobnej sytuacji – nie wiedzą, skąd pochodzą. Pod koniec podróży zrozumieją, gdzie jest ich dom. Właśnie dlatego muszą przebyć tę drogę. W języku arabskim „Yomeddine” oznacza: dzień sądu. A czy my na sądzie ostatecznym będziemy mogli powiedzieć, że przeżyliśmy życie tak, jak mogliśmy najpełniej?
Beshay potrafił skonfrontować się z przeszłością. Ludzie często nie mają na to siły lub ochoty, w myśl zasady „niech będzie, jak jest”.
W dodatku w tym filmie mamy przecież ekstremalną sytuację. Beshay był chory na trąd, całe życie przeżył w kolonii dla trędowatych. Wszyscy, którzy tam mieszkają – a wśród nich są i zdrowi – są bardzo empatyczni w stosunku do siebie nawzajem. To właściwie świat pozbawiony pierwiastka zła. Z tym bohater spotyka się dopiero w otoczeniu tzw. normalnych ludzi. Pamiętasz, jak wygląda pierwszy kontakt Beshaya ze światem poza terytorium kolonii trędowatych? Jego otwartość i ufność zderzają się z agresywnym zachowaniem młodych ludzi. Gdy po pogrzebie żony Beshaya mieszkańcy kolonii mówią mu: „Jeśli będziesz czegoś potrzebował, jesteśmy z tobą”, wiemy, że to nie są puste słowa. Ludzie interesują się tu drugim człowiekiem, próbują go zrozumieć. Kiedy Beshay rozpoczyna podróż i nie odpowiada na pozdrowienie jednego z mieszkańców kolonii, ten mężczyzna rusza za nim w pogoń motorynką, bo takie zachowanie ze strony Beshaya wydaje mu się dziwne. W naszym świecie szybko odwrócilibyśmy głowę i zajęlibyśmy się swoimi sprawami. „Nie odpowiedział mi, pewnie ma zły humor”. A tam, ten człowiek nie daje za wygraną, dogania Beshaya i gdy dowiaduje się, że ten postanowił wyjechać w poszukiwaniu swoich korzeni, nie próbuje go zatrzymać, ale daje kilka wskazówek na drogę.
Reżyser filmu Abu Bakr Shawky powiedział mi, że w Egipcie wciąż panuje przekonanie, iż trąd jest zaraźliwy na każdym etapie. Kolonia pod Kairem liczy dziś około 1500 osób, a jej mieszkańcy są skazani na funkcjonowanie na peryferiach społeczeństwa, pracę na wysypiskach śmieci i przebywanie tylko we własnym towarzystwie.
Nawet jeśli Beshay jest już wyleczony, trąd pozostawił na nim ślady choroby w postaci wykręconych nóg, rąk, blizn na całym ciele czy zniekształconej twarzy. (Shawky powierzył tę rolę Rady’emu Gamalowi, autentycznemu mieszkańcowi położonej na północ od Kairu kolonii trędowatych Abu Zaabal, którą sportretował w swoim pierwszym krótkometrażowym filmie „The Colony” – przyp. red.). Trudno nam spojrzeć prosto w oczy takiej osobie. Nie chcemy konfrontować się z jego dziwną, brzydką twarzą. Boimy się jej, choć nie stanowi żadnego zagrożenia. Nie potrafimy dojrzeć tego, co jest pod tą maską. Bo twarz jest przecież maską... „Yomeddine” pokazuje, że jeśli chcemy zrozumieć drugiego człowieka, powinniśmy postarać się spojrzeć głębiej. Trędowatym można nazwać każdego „innego”. Chodzi o to, żebyśmy nie postrzegali siebie nawzajem tak powierzchownie.
Mimo zniekształconej twarzy Beshaya, akceptuję go od początku. W bezpiecznej przestrzeni filmu jestem w stanie spotkać się z moimi lękami, okazać empatię.
To prawda. Ufamy mu od samego początku. beshay ma swojego osiołka, przyjaciół i małego Obamę. Pierwsza scena filmu pokazuje wysypisko śmieci i Beshaya grzebiącego w odpadach, bo zawsze można tam znaleźć coś potrzebnego lub ciekawego i podzielić się tym z innymi. Tym razem wygrzebuje stary, ale działający magnetofon i jego twarz promienieje radością, bo wie, że podaruje go chorej żonie.
Jednak w rzeczywistości większość z nas prawdopodobnie unikałaby kontaktu z Beshayem... Ja też zareagowałabym lękiem, odwróciłabym głowę, a później jakoś zracjonalizowałabym sobie ten lęk. Dlatego pytaniem, które zadaję sobie po tym filmie, jest: „Jak przenieść empatię z ekranu filmowego na życie”?
Każdy z nas zachowałby się w tej sytuacji inaczej. Ja jednak nie zaznałabym spokoju, gdybym kompletnie zignorowała tego człowieka... Miałam w życiu podobne spotkanie. kiedy jakieś 20 lat temu byłam w chinach, w Pekinie zobaczyłam mężczyznę. Miał zniekształconą twarz, widocznie też chorował kiedyś na trąd. Wyglądał właściwie tak jak nasz bohater. W piękny słoneczny dzień siedział na chodniku i sprzedawał kartki pocztowe. Minęłam go, ale po chwili wróciłam, wyciągnęłam pieniądze i położyłam je na tackę obok pocztówek. Po czym odeszłam. niezdarnym krokiem mężczyzna zaczął gonić mnie z kartką w ręku i pokazywał, że mam ją wziąć. Po chwili wahania, w końcu przełamałam się i odebrałam ją od niego. a dlaczego nie zrobiłam tego od razu? bałam się. i było mi bardzo głupio, że nie zrobiłam tego wcześniej. Pierwszą reakcją było to, że dam pieniądze, pomogę mu, ale nie chcę pocztówki. Jednak mężczyzna miał swoją godność i postanowił mnie zatrzymać. W ten sposób dał mi do zrozumienia, że nie chce jałmużny, tylko zarobku. W filmie „Yomeddine” również pokazana jest walka o godność człowieka.
Beshay nie użala się nad sobą. Gdy kobiety wyganiają go z rzeki w obawie, że ich dzieci mogą się zarazić, nie ma do nich pretensji. A przecież jest wyleczony.
Beshay ma naturalną mądrość. Całe życie spędził w zamkniętej kolonii, jednak widzi świat szeroko. Dlatego właśnie jest wyjątkowy.
W filmie pomaga mu inny wykluczony, mężczyzna bez nóg. Najczęściej jest tak, że dopiero wspólne doświadczenia pomagają zrozumieć drugiego człowieka.
Niewątpliwie ludzie, którzy mają wspólny bagaż doświadczeń, lepiej rozumieją siebie nawzajem. niestety, to nie jest reguła. Pomimo że doświadczyliśmy w życiu czegoś, co powinno nam uświadomić, co czuje druga osoba, nasza wrażliwość jest przytępiona i ułomna. To, że wyszliśmy już z jakiejś sytuacji, oraz strach, że znowu trzeba będzie się z tym czymś skonfrontować poprzez nieszczęście drugiej osoby, sprawiają, że pragniemy uciec jak najdalej. To nas hamuje w pomaganiu innym. Nie zawsze, ale zdarza się.
Jak twierdzi reżyser, film zmienił życie Rady'ego, grającego Beshaya. Ludzie nie boją się już uścisnąć mu dłoni.
Mam nadzieję, że „Yomeddine” chociaż trochę zmieni również nasze życie. Nie będziemy już tak bardzo obawiali się inności. nie odwrócimy się od kogoś, kto usiądzie obok nas, tylko dlatego że dziwnie wygląda. W filmie ciekawa jest też historia żony beshaya, która nie była chora na trąd. Gdy umiera, do kolonii przyjeżdża jej matka. Odrzuciła córkę, gdy ta poślubiła Beshaya i ze strachu nawet jej nie odwiedziła. Dopiero po śmierci córki coś zrozumiała i podała rękę Beshayowi.
Niewiele wiem o kinie egipskim, choć co roku powstaje tam 100 filmów. Kair od dawna określany jest mianem Hollywood Bliskiego Wschodu. W kraju, gdzie 40 proc. społeczeństwa to analfabeci, kino odgrywa ważną rolę edukacyjną.
Kino zawsze może uwrażliwiać, poszerzać horyzont, skłaniać do refleksji nad tym, jak zachowalibyśmy się w określonej sytuacji. Filmy pokazują, w jak różnorodnym świecie żyjemy. A zarazem wszystkim nam chodzi przecież o to samo: o szacunek do drugiego, empatię, umiejętność rozmowy, ograniczenie agresji wokół. a co do kina egipskiego, to faktycznie jest u nas wyjątkowo mało znane. Dlatego bardzo dobrze, że zdecy- dowano się pokazać „Yomeddine. Podróż życia” w konkursie głównym w Cannes w ubiegłym roku. To pierwsza egipska produkcja na tym festiwalu od ponad pół wieku. W połowie lat 50. pokazano dramat „Pijawka” w reżyserii Salaha Abouseifa i amina yousseffa Ghuraba i trzeba było czekać tyle czasu na film, który pokazuje zupełnie inną twarz Egiptu. „Yomeddine. Podróż życia” otrzymał w cannes nagrodę „dla kina ukazującego życie ludzi”.
I ludzką życzliwość! Obama i Beshay pomagają sobie w dotarciu do tego, co najtrudniejsze.
Dzięki tej podróży obaj dostrzegają, gdzie czują się najlepiej. Poza tym Obama, być może odnalazł w Beshayu ojca... Bo jak wiemy z filmu „Złodziejaszki”, o którym rozmawiałyśmy miesiąc temu – nie zawsze wymarzoną rodziną jest ta, z którą łączą nas więzy krwi!
Grażyna Torbicka: dziennikarka, krytyk filmowy, dyrektor artystyczna Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym, w latach 1996–2016 autorka cyklu „Kocham Kino” TVP2
Martyna Harland: autorka projektu Filmoterapia.pl, psycholożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS, dziennikarka. Razem z Grażyną Torbicką współtworzyła program „Kocham Kino” TVP2
Źródło: magazyn Sens, maj 2019