Miał niesamowitą intuicję. Wyczuwał tematy podskórnie. Zawsze dotykał rzeczy bardzo istotnych, których wszyscy potrzebowali. Grażyna Torbicka opowiada o twórczym niepokoju Andrzeja Wajdy i przestrodze, jaką zawarł w „Powidokach” – swoim ostatnim filmie. Rozmawia Martyna Harland.
Martyna Harland: „Powidoki”, to 40. film Andrzeja Wajdy, który zrobił na swoje 90. urodziny. Powiedziałaś, że to jest film nie-film. Coś więcej niż opowieść, którą się dobrze ogląda. Co ci się spodobało?
Grażyna Torbicka: Już na etapie produkcji mówiło się, że „Powidoki” to najbardziej osobisty film Wajdy. A teraz życie, a właściwie jego śmierć uczyniła z tego filmu artystyczne epitafium. Podsumowanie wszystkiego, co do tej pory zrobił. Prawo artysty do wolności wypowiedzi twórczej i prawo każdego człowieka do niezależności – to było dla Andrzeja Wajdy zawsze najważniejsze. Władysław Strzemiński, bohater „Powidoków”, jest symbolem tych wartości.
Wolność artysty jest najważniejsza. Dziś to bardzo aktualne. Wajda znowu miał wyczucie czasu?
Tak. Andrzej Wajda podkreślał to już w wywiadzie, gdy kręcił zdjęcia do filmu. Byliśmy z programem „Kocham Kino” na planie „Powidoków” w Łodzi. Scena, która była wtedy kręcona – gdy ogromny portret Stalina wciągany jest na jedną z kamienic – pokazywała, do czego prowadzi dyktatura władzy. Wajda chciał przestrzec przed interwencją państwa w sztukę. „Powidoki” to właśnie opowieść o tym, jak komunistyczna władza niszczyła wybitnego artystę i niepokornego człowieka. Zawsze fascynowała mnie intuicja Wajdy. Wyczuwał tematy podskórnie. A potem okazywało się, że to jest coś bardzo istotnego, czego wszyscy potrzebują.
Pół roku temu dostałam od Andrzeja Wajdy prezent, zresztą na jego 90. urodziny, które miał w marcu. To był też czas, kiedy przestaliśmy realizować program „Kocham Kino”. Dostałam przesyłkę, a w niej zdjęcie, na którym stoimy razem na planie filmu „Powidoki”, na tle wielkiego portretu Stalina. Zdjęcie z podpisem: „Droga Pani Grażyno. Nie ma rady – idzie Nowe! Z nadzieją, że i to przeżyjemy, Andrzej Wajda”.
Sztuka w tym filmie to ważny temat. Czym są tytułowe „powidoki”, będące kluczowym pojęciem dla teorii widzenia Strzemińskiego?
W latach 1948–1949, czyli wtedy kiedy rozgrywa się akcja filmu, Strzemiński namalował cykl obrazów zwanych powidokami światła, utrwalających optyczne wrażenia wywołane spojrzeniem na słońce. Powidoki to zjawisko optyczne polegające na tym, że po wpatrywaniu się w jakiś kształt, a następnie odwróceniu wzroku, w oczach pojawia się na chwilę ten sam, zamazany kształt. To było podstawą do skonstruowania manifestu dotyczącego teorii widzenia Władysława Strzemińskiego.
Film opiera się raczej na relacjach między bohaterami niż dialogach.
Wajda nie dążył w „Powidokach” do zachowania zasad filmowych. Tego, że dialog musi być intensywny, a widz potrzebuje niesamowitych zwrotów akcji. On zrobił „Powidoki” wbrew jakimkolwiek regułom i zasadom. Jest w tym filmie kilka poruszających scen, które pojawiają się w relacji między Strzemińskim a jego córką Niką, czy też w kontaktach artysty z jego studentami. Relacje w tym filmie są dosyć nietypowe jak na kino Wajdy. Dlatego, że są sentymentalne. Poza sferą ważnego przekazu i manifestu jest tutaj wzruszająca sfera ludzka. Połączenie świata wielkiej polityki i bezwzględności rządzących ze światem normalnym, codziennym.
Młoda Bronka Zamachowska, która gra córkę Strzemińskiego, twierdzi że doświadczenia związane z rozwodem rodziców – również aktorów, Zbigniewa Zamachowskiego i Aleksandry Justy – pomogły jej emocjonalnie przygotować się do tej roli.
Widać, że mimo młodego wieku Bronka wiedziała, w jakiej scenie się znajduje i o czym opowiada. Bardzo możliwe, że wykorzystała swoją bogatszą o doświadczenie rozwodu rodziców wiedzę o emocjach, i to jej pomogło osiągnąć taki efekt. Według mnie zagrała fantastycznie. Ma niesamowite wyczucie pauzy, rytmu i tempa sceny. Zresztą zwrócił mi na to uwagę sam autor zdjęć, Paweł Edelman. Podobno wiedziała, gdzie trzeba się zatrzymać, a gdzie pójść szybciej. Paweł opowiadał mi o całym tym labiryncie po drugiej stronie obiektywu, z którego my, widzowie, nie zdajemy sobie sprawy. Masa statywów, precyzyjnie wyliczona odległość od kamery. Aktor nie może zrobić ani kroku dalej, ani bliżej, bo straci się ostrość sceny, na której zależy operatorowi. Ona te „labirynty” pokonywała, jak twierdzi Edelman, bezbłędnie. Tak jakby to miała we krwi.
Wajda to przede wszystkim mistrz filmów politycznych.
Polska była dla niego zawsze najważniejsza. Słowa takie jak „patriotyzm” czy „ojczyzna”, których teraz tak często używamy, były dla niego fundamentalne. W tym kontekście, można powiedzieć że robił filmy, w których polityka była obecna, ale jednocześnie one wychodziły poza wymiar naszego kraju. Tak było z „Człowiekiem z żelaza”, który dostał Złotą Palmę w Cannes. Czy też z filmem „Popiół i diament”, który na wskroś dotyczy sytuacji politycznej, ale to również historia Maćka Chełmickiego, walczącego o prawo do swojego zdania, do wątpliwości i do wolności. Bo wolność to również wątpliwości.
Jakiego Andrzeja Wajdę znałaś? Po pokazie ostatniego filmu powiedział mi, że robienie filmów to najlepsze zajęcie dla chłopców.
Od 9 października, kiedy Andrzej Wajda odszedł, każdego wieczoru przypominaliśmy sobie z moim mężem Adamem jeden film Wajdy Zaczęliśmy od „Pana Tadeusza”. Przypomniałam też sobie moje spotkania i wywiady z Mistrzem przy okazji programu „Kocham Kino”. Były różne okresy w jego życiu. Miał mniej bądź bardziej optymistyczny stosunek do tego, że może robić to, co chce, i jest tym usatysfakcjonowany. Na pewno zawsze był głową w jakimś projekcie albo już myślał o kolejnym. Jakim był człowiekiem? Nie tak dawno, bo trzy lata temu, odbyłam wspólną podróż z Andrzejem Wajdą i Krystyną Zachwatowicz. Jechaliśmy razem na festiwal filmowy w Bari we Włoszech, na który zaproszono mistrzów europejskiego kina, żeby wygłosili swoje mistrzowskie lekcje w przepięknym Teatro Petruzzelli. Nie sądziłam, że Andrzej Wajda się zgodzi, w ostatnich latach swojego życia już nie podróżował. A wtedy powiedział: „Jedziemy”. Podczas spotkania w Bari widziałam, jak wiele młodzi ludzie czerpią z jego filmów. A podczas podróży zaobserwowałam, że Pan Andrzej, gdy siedział lub czekał na coś, zawsze miał przy sobie mały notesik. Nieustannie w nim coś rysował. Nie pisał, tylko rysował. Ciekawa jestem, gdzie są teraz jego rysunki. Mógłby powstać z nich wspaniały film rysunkowy pt. „Powidoki Andrzeja Wajdy”.
Zródłó: Sens, 01.2017r